Koprodukcja z 2007 roku z Colinem Firthem (dowódca zbrojnych sprawiedliwych) i Benem Kingsley (nauczyciel) obfituje w to, co już było. Bo jeśli Aurelius (C.Firth) grymasi na widok pięciu longobardów, którzy biegną aby pozbawić go życia, strzela minę jakby mówił "mamo, znowu owsianka!", to jak tego nie skojarzyć chociażby z Jonesem, Indianą Jonesem. I kiedy okazuje się, że emisariusz z bratniego cesarstwa wschodnio-rzymskiego jest kobietą, piękną kobietą, walczy jak lew, a gdy wynurza się z rzeki, spytany/a co robi, odpowiada: sprawdzam czy nie mam ogona (pościg longobardów -gdzie, na dnie rzeki?) - to, czy to jest normalne?
Oczywiście. Mają się ku sobie, co widać w wyeksploatowanej jak czarny ląd konwencji pojedynku i ona mówi: wolny jesteś, starzejesz się. W powietrzu zawisa pytanie: może czas się ustatkować? Ono nie pada, a przecież śniada piękność odwiedza Aureliusa w godzinach wieczornych.
Oglądałem i niemal bez przerwy walczyłem sam z sobą, bo przecież można w każdej chwili wyłączyć, to nie jest za karę, są inne filmy, inne możliwości spędzenia wolnego czasu. Zanurzony w marazmie tandety czekałem na Odoakra... mały cesarz błogosławił pokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz